Forum Natchnieni przez Kaliope Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

[NZ] Świat Kudu - Pokonać siebie

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Natchnieni przez Kaliope Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
GreatMarta




Dołączył: 06 Wrz 2008
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:34, 06 Wrz 2008    Temat postu: [NZ] Świat Kudu - Pokonać siebie

Z tej serii jak na razie napisałam tylko wprowadzenie i prolog, ale są na tyle dobre, że zdecydowałam się je tu umieścić.

Dozwolone od lat 13 (mimochodem wspomniany gwałt, przemoc i troszeczkę wulgaryzmów, potem będzie gorzej ^_^)

Z góry przepraszam, że opis trzeciej wojny światowej taki tandetny, ale jak na razie nie mam lepszego pomysłu.


Wprowadzenie

Demony

Demony. Nie można opowiadać o historii Kudoków, nie wspomniawszy wcześniej o demonach. Miały one bowiem ogromny wpływ na kształtowanie się tej historii.

Zacznijmy od zdefiniowania pojęcia ,demon”. W najprostszych słowach, demon jest to istota niezwykle potężna, która do perfekcji opanowała kontrolowanie energii własnej, a i energią otoczenia potrafi manipulować z zadowalającym skutkiem. Co więcej, zdolność tę posiada niemalże od urodzenia. Dzieje się tak, gdyż na jedną komórkę ciała demona przypada przynajmniej 1 000 jednostek energetycznych. Dla porównania: u przeciętnego człowieka liczba ta rzadko kiedy przekracza 60, a u kudoki 150.

Demony są czarne i białe. Czarne są z natury złe, a białe z natury dobre, a przynajmniej wobec ludzi. Jedne i drugie potrafią przybrać w miarę ludzkie kształty, tak więc mogą z powodzeniem udawać homo sapiens i żyć pośród nich. Białe praktykują owy precedens bardzo chętnie, lubią bowiem obserwować rasę ludzką. Czarne wolą ukrywać się po puszczach i górach. Przybierają najczęściej formę dzikich psów lub kotów, co pasuje do ich wojowniczego charakteru.

Obie podrasy demonów nienawidzą siebie nawzajem. Nienawiść ta jest w dużym stopniu nieuzasadniona, automatyczna. Demony tłumaczą ją tym oto mitem:

Mit o Keyem i Lucyferze
Na początku nie było nic. Nie wiadomo, jak długo trwała nicość. Wiadomo, że w końcu zrodziła się z niej świadomość. Świadomością tą był Bóg.

Boga tego zwie się często Taranem bądź Toranem. My jednak pozostańmy przy ,Bogu”.

Bogu nie podobało się, że jest sam w nicości. Jego samotność zrodziła w nim pragnienie zmian, i powołała go do tworzenia. Zaczął więc wypełniać nicość gwiazdami i planetami. Nie wiadomo, ile czasu zabrało mu stworzenie wszechświata.

Gdy dzieło stworzenia dobiegło końca, Bóg wciąż nie był do końca zadowolony. Czegoś mu we wszechświecie brakowało. Nie wiadomo, ile czasu upłynęło, zanim zmęczony podziwianiem swego dzieła, wpadł na genialny pomysł stworzenia innych świadomości. Stworzył dwie, na swoje podobieństwo. Pierwszą nazwał Keyem, a drugą Lucyferem. Od tej pory nie był już samotny.

Bóg bardzo kochał Keyem i Lucyfera. Dał im wszystko, czego mogli sobie zażyczyć. Jednak Lucyfer chciał tej jednej, jedynej rzeczy, której mieć nie mógł: władzy. Dlatego zabił swego stwórcę, a z jego nienawiści zrodziły się czarne demony.

Następnie Lucyfer chciał zabić Keyem. Ta jednak nie chciała walczyć z ,bratem”. Nadal go kochała. I z jej miłości zrodziły się białe demony.

Zaatakowana przez Lucyfera, Keyem musiała się bronić. Nie wiadomo, jak długo trwała wojna. Wiadomo, że Keyem, wraz z białymi demonami, pokonała Lucyfera i czarne demony. Jednak nie potrafiła zadać pokonanemu ostatniego ciosu. Nie chciała go zabijać, i żyć wiecznie nękana wyrzutami sumienia. Pozwoliła mu odejść.

Od tamtej pory Lucyfer nieustannie usiłuje zabić Keyem, a ta nieustannie pokonuje go i pozwala odejść. I dopóki trwa wojna między nimi, dopóty nie zaniknie ani dobro, ani zło.

Legenda o Retakawie
Rzecz się działa około piątego wieku naszej ery. Z zamieszkującego góry Uralu plemienia czarnych demonów wygnany został Retakawa, prawowity wódz. Mimo głębokich ran, Retakawie udało się uciec daleko od domu, do lasów europejskich. Wyczerpany długą drogą padł na wznak. W takim stanie odnaleźli go członkowie plemienia, które zaliczyć można do kategorii prasłowiańskich. Nie wiedzieli, co zrobić z dziwacznym stworem, ten zaś był zbyt wyczerpany, aby walczyć.

Jako czarny demon, Retakawa nienawidził ludzi. Jednak jeszcze bardziej nienawidził pobratymców, którzy pozbawili go należnych mu praw. I ta właśnie nienawiść zmusiła go do podjęcia drastycznych kroków: zaprzyjaźnienia się z ludźmi. Łatwo zdobył ich zaufanie, pomagając im podbić okoliczne wioski. Stał się drugą po wodzu najważniejszą osobą w plemieniu. Mógł zacząć realizować swój plan zemsty. Jego podstawą było wyszkolenie ludzi do walki z demonami.

Przez następne lata Retakawa wybierał z plemienia najbardziej utalentowane dzieci i przekazywał im całą swoją wiedzę. Poddane morderczemu treningowi, mającemu na celu rozwijanie zdolności kumulowania i manipulacji energią, dzieci dostępowały zaszczytu spożywania krwi swego czarnego patrona, dzięki której ich DNA stopniowo ulegało zmianom. Retakawa regularnie popuszczał krwi, wierząc, że uczyni ona jego podopiecznych niepokonanymi. I miał rację. Każde następne pokolenie było silniejsze. Każde następne pokolenie miało wyższe predyspozycje energetyczne. Każde następne pokolenie było w stanie przyswoić sobie więcej z szatańskiej mocy Retakawy. A on uczył ich i uczył ile wlezie. Przekazywał im wszystkie demońskie sekrety. Żył i nauczał przez 7 pokoleń ludzi. Taki był wkurwiony.

W końcu, zakończywszy trening siódmego pokolenia, Retakawa uznał, że jego czas nadszedł. Zebrał doborową eskadrę wojowników, w tym swoich trzech synów, owoc gwałtu dokonanego na białej demonicy, która miała to nieszczęście przybłąkać się na jego terytorium, i ruszył na Ural. Z pomocą wychowanków wybił swoje stare plemię co do sztuki. Umarł niedługo potem, szczęśliwy jak diabli. Przed śmiercią rozkazał, aby jego synowie i ich żony podzielili między siebie jego zwłoki i spożyli je. Był to ostatni dar Retakawy dla ludzi (w normalnych warunkach ciało demona w błyskawicznym tempie ulega samorozkładowi).

Jego synowie: Anukis, Akeda i Aurum poszli w świat, głosząc nauki ojca. W którymś momencie zainteresowały się nimi białe demony. Fakt, że czarny demon przekazał ludziom wiedzę tajemną, a na dodatek spłodził biało-czarne mieszańce (kontakt seksualny z przedstawicielem przeciwnej podrasy uważany był przez wszystkie demony za szczyt hańby), wstrząsnął nimi dogłębnie. Po gruntownym namyśle uznały jednak, że nie wypada niszczyć owoców pracy Retakawy i przejęły pieczę nad plemieniem, któremu nadały nazwę ,Ku-do Rwa-du”, czyli ,energetycznie sprawni”. Dopuściły się jednak pewnego przekłamania historycznego. Wmawiały nowym pokoleniom kudoków, że Retakawa był białym demonem, który tak kochał rasę ludzką, że postanowił przekazać jej wiedzę tajemną. Taka wersja wydarzeń była korzystna z punktu widzenia zarówno białych demonów, które uważały ludzi za interesujący i warty inwestowania w niego gatunek, jak i czarnych, które najchętniej wybiłyby ich co do sztuki.

Od tamtej pory, pod czujnym okiem białych demonów, nauki Retakawy rozprzestrzeniały się. Trzej synowie demona spłodzili wiele dzieci. Wszystkie one miały niezwykły talent do manipulowania energią i niezwykłe oczy, o nienaturalnie szerokich źrenicach. Tak oto zapoczątkowane zostały trzy rody szlacheckie świata kudockiego.

Kudocy pracowali jako agenci specjalni rodzin królewskich i magnackich, zarabiając całkiem niezłe pieniądze. Sprawdzali się jako złodzieje, zabójcy i szpiedzy. A że białe demony dbały o ich edukację, odnosili niemałe sukcesy na polu naukowym. Swoje osiągnięcia trzymali jednak w tajemnicy przed niewtajemniczonymi w nauki Retakawy przeciętnymi zjadaczami chleba. Byli ukrytym społeczeństwem, i taki stan rzeczy uznawali za słuszny. Ekspansja kudockiego stylu życia trwała, i po jakimś czasie dotarła do najdalszych zakątków kuli ziemskiej. Podopieczni demonów żyli sobie spokojnie, kultywując stare tradycje, a świat pędził do przodu, na łeb na szyję. Narastające problemy niekudockiego ogółu nie obchodziły kudoków. Zaczęli oni uważać się za lepszy naród, którego globalne czy krajowe nieszczęścia nie dotyczą.

Przyszedł jednak moment, gdy przebrała się miarka.

Trzecia wojna światowa
Dnia 29.08.2029 roku na siedzibę Unii Europejskiej wystrzelono bombę biologiczną (taką, która nie powodują zniszczeń, tylko zabija ludzi). Została ona w porę wykryta i unicestwiona, ale cały kontynent zgodnie stwierdził, że ta zniewaga krwi wymaga.

Do zamachu przyznała się tajemnicza organizacja muzułmańska o dosyć nietypowej, jak na organizację terrorystyczną, nazwie,Pokój i Siła”. Wkrótce po zajściu wywiad europejski rozpoczął drastyczne próby ustalenie, skąd bomby zostały wystrzelone, i kto z Pokojem i Siłą jest powiązany. Wystarczyły niepotwierdzone informacje, aby rozpocząć kontratak. Bomby nuklearne spadły na Irak i Iran.

Muzułmanie wycofali się w głąb Afryki. Konflikt rozrósł się na całe dwa kontynenty. W międzyczasie trzy kolejne bomby biologiczne, wystrzelone gdzieś z Pacyfiku, spadły na Chiny, Rosję i USA. Niewiadomo, skąd terroryści mieli bomby, ani jakim cudem udało im się włamać do centrów obrony przeciwbombowej. Ameryka Północna i Azja przystąpiły do wojny.

Kudocy stanęli przed poważnym dylematem: ingerować, czy nie? Część uznała, że stanie z boku to tchórzostwo. Część obstawała przy nie wtykaniu nosa w nie swoje sprawy. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że trzeba chronić szlachtę. Wszystkie szlachetnie urodzone dzieci poniżej piętnastego roku życia, w tym następcy klanów: Itaru Anukis, Rjutaczi Akeda i Sugita Aurum, przekazane zostały pod opiekę Nuvy Mardu, najwyższej kapłanki. Ona zabrała swych podopiecznych na pływającą wyspę, gdzie mieli przeczekać wojnę.

Minęło 7 lat. Cały świat pogrążył się w chaosie. Itaru Anukis, dowiedziawszy się, że większość jego klanu poległa w wyniku zamachów terrorystycznych, zapragnął zemsty. Z pomocą Rjutacziego Akedy i Sugity Auruma udało mu się przekonać demony, zarówno czarne, spragnione krwi, jak i białe, mające dość patrzenia na samo-destrukcję ludzkości, że wojnie trzeba położyć kres. Wywiad demonów błyskawicznie zdobył potrzebne informacje i wkrótce cała biało-czarna armia pod dowództwem trzech szlachciców wkroczyła do akcji, niszcząc Pokój i Siłę od źródeł: wyspy Gewizer, gdzie odbywała się konferencja czołowych naukowców organizacji. Stamtąd też, wyrżnąwszy wszystko co się rusza, nietypowy ruch oporu wystrzelił bomby nuklearne w tajne siedziby organizacji na całym świecie. Pozbawieni dowódców, muzułmanie wpadli w panikę. Ich los został przesądzony.

Wiele się zmieniło. Od zakończenia wojny zaczęto na nowo liczyć lata. Broń masowego rażenia przyczyniła się do wytrzebienia połowy ludzkości. Niektóre kraje znikły z powierzchni ziemi. Inne wyrosły na potęgi. W wyniku chaosu do władzy doszli skrajni idioci. Nastały ciężkie czasy. Czasy biedy, bałaganu i prób odbudowywania świata.

Itaru, Rjutaczi i Sugita okrzyknięci zostali ,Jeźdźcami Gewizerskimi” i bohaterami narodowymi. Zgodnie z ich wolą, od tej pory kudocy mieli dokładać wszelkich starań, żeby kolejna wojna nie wybuchła, a kryzys pozostawiony po ostatniej został zażegnany.

I tak właśnie wygląda stan rzeczy na dzisiaj.


Prolog:

Słońce dawno już wstało i roztaczało swój blask nad miastem. To znaczy roztaczałoby, gdyby nie było zakryte przez gęste chmury powstałe z fabrycznych dymów. Wiał lekki, mroźny wiatr. Mimo iż zgodnie z kalendarzem panował środek zimy, nie było zimno. Globalne ocieplenie dawało o sobie znać. Gdzieniegdzie natrafić można było na kupki mokrego śniegu, o kolorze dalece odbiegającym od białego. Niepoprawny optymista mógłby jeszcze powiedzieć, że okoliczny krajobraz jest miły dla oka. Mógłby, gdyby udał, że nie widzi i nie słyszy tych wszystkich ludzi. Zabiegane społeczeństwo świata po trzeciej wojnie światowej, w kraju korupcji i bezprawia. Byle przeżyć kolejny dzień. Nieważne, jakim kosztem. Ktoś kłócił się o miejsce parkingowe. Ktoś grzebał w śmietniku, poszukując czegoś, co uznać by można za jadalne. Kilku zataczało się pod budką z piwem. Kierowcy stojący w korkach trąbili w niebogłosy. Ten rumor. Ten smród spalin. Te śmiecie walające się pod nogami. Ci ludzie, nie uznający istnienia drugiego człowieka. Straszne. Ale nie tak straszne jak smutek, który panował w jego sercu. Smutek, który sprawiał, że okrutne realia współczesnego świata traciły znaczenie.
On kroczył naprzód, powoli przedzierając się przez zabiegane tłumy. Młody mężczyzna, brunet o turkusowych oczach. Duże źrenice nasuwały podejrzenia o branie narkotyków. On jednak nie wyglądał na takiego co ćpa. Przeciwnie, wyglądał na okaz zdrowia. Z pewnością byłby w stanie obronić się przed potencjalnymi kieszonkowcami, wandalami, czy innymi zbirami, których pełno było w ciemnych uliczkach. Prawdopodobieństwo napaści było jednak niskie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie napadałby przecież większego od siebie, a nasz bohater był pokaźnych rozmiarów. Liczył sobie 196 centymetrów wzrostu, a muskulaturą mógłby zawstydzić niejednego strongmana. Niezmiernie się z tego powodu radował, gdyż nie lubił niepotrzebnej przemocy, a dziś ponadto zupełnie nie był w nastroju do walki. Nie miał też zbytnio czasu. Musiał koniecznie spotkać się z Rando Tamerim. Wiedział, że tylko jemu może powierzyć swój najcenniejszy skarb.
Oto stał już przy drzwiach i naciskał dzwonek. Spodziewał się zastać przyjaciela w domu. I spodziewał się dobrze. Drzwi otworzył mu Rando we własnej osobie.
– Sogar! Bracie, wieki minęły! Baśka! Gogol przyszedł! Stary, właź i czuj się jak u siebie w pałacu! – Mężczyzna o włosach koloru mieszanki krwi i pomidorów wciągnął przyjaciela do środka. Dobry humor Rando udzielił się Sogarowi. Lista rzeczy będących w stanie wywołać uśmiech na jego twarzy była dość krótka, ale młody Tameri figurował na samym jej szczycie niezmiennie od wielu lat. Tym razem jednak brunet nie cieszył się długo. Zanim zdążył zdjąć płaszcz, do grona dołączyła kobieta, która nadbiegła z kuchni. Jej widok zasmucił go wielce. Miał jej bowiem do przekazania bardzo bolesne wieści.
– Cześć Sogar. Strasznie dawno żeśmy się nie widzieli. Co u ciebie? I jak tam Kaśka? Urodziła już? – pytała kobieta, ściskając dłoń gościa. Czy będzie w stanie jej to powiedzieć? Och, życie. Westchnął ciężko. Zamiast odpowiedzi odsłonił zawiniątko, które do tej pory trzymał przytulone do piersi. Państwo Tameri zaciekawili się wielce. Przyjrzeli się zawiniątku. Było to niemowlę. Urocza dziewczynka, niespełna tygodniowa. Jej oczy, turkusowe o dużych źrenicach, zdradzały pokrewieństwo z Sogarem. Wzrok swój skierowała na dwoje nieznajomych. Zapewne spodobali jej się, gdyż przywitała ich szczerym śmiechem. I od razu zdobyła ich serca.
– Sogar... ona jest śliczna. – to było pierwsze, co przyszło Basi do głowy. I co zapewne przyszłoby do głowy każdemu, kto zobaczyłby takie słodkie maleństwo.
– Rany, jesteś ojcem, chłopie! – Rando klepnął przyjaciela po ramieniu. Lekko, żeby ten nie daj Boże nie upuścił dziecka. Sogar wysilił się na słaby uśmiech. Jak tu im teraz zepsuć tę radość?
– Mogę ją potrzymać? – poprosiła Basia. Nie mógł jej odmówić.
– Tak, proszę. – podał jej swoją córkę. Ona utuliła niemowlę, obdarzając je pełnym matczynej miłości wzrokiem. Matczynej miłości...
– Witaj. Bardzo miło mi ciebie poznać. Wiesz, kim ja jestem? Nie? Jestem twoją ciocią. Młodszą siostrą twojej matki.
– A ja jestem Rando i mów mi wuju. Przy okazji bardzo się przyjaźnię z twoim ojcem. Witaj na świecie, mała. – widząc uczucie, jakim jego przyjaciele obdarzyli dziecko, Sogar nie miał już wątpliwości. Tylko im mógłby powierzyć tę misję. Nikomu innemu. Ale teraz nadszedł czas. Musi im to powiedzieć.
– Słuchajcie... będę z wami szczery. Nie przyszedłem tu, żeby ją wam pokazać. Przyszedłem tu, aby prosić was o olbrzymią przysługę. – rozpoczął poważnie Sogar. W tym momencie jego przyjaciele nie wyczuwali jeszcze, jak wielką odpowiedzialnością zechce ich obarczyć.
– Olbrzymią przysługę? Wal śmiało, bracie, dla ciebie wszystko. –
zapewniał Rando. Brunet poczuł, że w gardle rośnie mu wielka gula. Ale wolał im to przekazać osobiście, niż żeby mieli się dowiedzieć od kogoś obcego. O niebo wolał.
– Dobrze więc. Przejdźmy do salonu. Wolałbym, żebyście siedzieli, kiedy będę was prosił o te przysługę. I dobrze radzę, przygotujcie się na poważny wstrząs, a zwłaszcza ty, Basiu. – powiedziawszy to, skierował się do salonu. Młode małżeństwo podążyło za nim, wymieniając znaczące spojrzenia i nabierając poważnych obaw. Obaw, które jak się mieli wkrótce przekonać, były słuszne.
Zasiedli w wygodnych kanapach. Na jednej Sogar, wbiwszy wzrok w podłogę, na drugiej, naprzeciw niego, Basia i Rando. Na stole, między nimi leżała dziewczynka. Sogar poradził swej szwagierce, aby ją odłożyła. Widać po nim było, że bardzo obawia się reakcji Tamerich na wieści, które im musi przekazać. Oni patrzyli na niego w niepewności. Co też ma im do powiedzenia? O co chce prosić? On westchnął głęboko. Nadeszła ta chwila. Zebrał w sobie całą odwagę i rozpoczął przemowę, której różne wersje układał sobie w głowie od dwóch dni.
– Ktoś powiedział mi kiedyś... że nie ma sensu zadręczać się nieszczęściami, na które nie miało się wpływu. Że nieważne, jaki cios zada nam życie, my musimy się podnieść i iść dalej. Że czas dany nam przez Boga jest darem, który musimy wykorzystać najlepiej jak potrafimy. Tym kimś była moja matka. Miałem wtedy 6 lat. A ona umarła. Przeklinałem los, że mi ją odebrał. Pytałem, dlaczego musiałem stracić osobę, którą kochałem najbardziej na świecie. Myślałem, że nie może być nic gorszego niż stracić kogoś bliskiego. Dziś zastanawiam się, czy aby nie większym nieszczęściem jest niemożliwość poznania tego kogoś. Zastanawiam się, jakiż to musi być ból, nie znać własnej matki. Nie mieć do kogo powiedzieć: proszę matki, matko, Mu-kan, nawet mamo. Tak się zastanawiam... kiedy patrzę na swoją córkę. – to był wstęp. Mający na celu przygotowanie ich do hiobowych wieści. Po wygłoszeniu go zamilkł na chwilę, dając słuchaczom czas na oswojenie się z tym, co usłyszeli. Mózgi Tamerich chwytały słowa Sogara i powoli przetwarzały otrzymane informacje. Nie znać swojej matki... czyżby to miało znaczyć że... nie. Nie to. Nie może być. Po prostu nie może. Widząc, że słuchacze dochodzą do sedna sprawy, Sogar kontynuował.
– Urodziła 5 dni temu. Straciła zbyt dużo krwi. Kolejny dowód na to, że na tym okrutnym świecie coś takiego jak sprawiedliwość nie istnieje. Ech. Jestem jedynakiem. Ale wiem, że nie ma więzi silniejszej niż ta, która łączy rodzeństwo. Z całego serca współczuję ci, Basiu. – rzekł, jeszcze bardziej pochylając głowę. Nie chciał widzieć reakcji Barbary na wieść o śmierci siostry. Jego obolałe serce nie zniosłoby kolejnego ciosu wywołanego tak przykrym widokiem.
– Nie... To... huh... to nie może być prawda... hyh... Sogar... błagam... – szlochała pani Tameri. Jej szwagier pokręcił przecząco głową, nie otwierając oczu. Czuł, że sam zaraz się rozpłacze. A to tylko pogorszyłoby sytuację.
– Basiu... – Rando objął żonę ramieniem. Ona z całej siły wtuliła się w niego i pozwoliła, aby jej ból spływał po jego koszuli. On gładził ją czule po plecach, przenosząc wzrok na swojego przyjaciela. Sogar cierpiał przez całe życie. Odkąd umarła jego matka, a ojciec, pogrążony w żałobie, postanowił uczynić z jedynego syna żywy pomnik małżonki. Niekochany, nie rozumiany, żyjący pod nieustanną presja bycia najlepszym we wszystkim, Sogar Akeda doznał trwałego emocjonalnego okaleczenia, wobec którego nawet Rando, jedyny prawdziwy przyjaciel, był bezsilny. Wydawało się, że już nikt nie wyzwoli turkusowo-okiego z marazmu. Ale pojawiła się ona. Kaśka, siostra ówczesnej dziewczyny, a obecnej żony Rando, Baśki. Nauczyła młodego Akedę na nowo cieszyć się życiem. Dzięki niej zaczął się znowu uśmiechać. Przestał być kaleką, niezdolnym do wyrażania emocji innej niż obojętność. Była jego szansą. Szansą na normalność i szczęście. A teraz, po opuszczeniu swojego klanu, po prześladowaniach i obelgach, po narażeniu się na gniew całego swojego środowiska, po tym wszystkim co przeszedł, żeby móc być z nią, miał ją stracić? Miał na nowo pogrążyć się w depresji? ,,Boże... dlaczego mu to robisz?” – pytał Rando, patrząc jak wdowiec wyciąga z kieszeni małe pudełko z czarną farbą, otwiera je, zanurza palec w cieczy i kreśli sobie na lewym policzku znak krzyża. Kudocki symbol żałoby.
– Boże, Sogar... to... to zbyt okrutne. – nie wiedział, co powiedzieć. Nie wiedział, jak może ulżyć swoim bliskim w cierpieniu. Nigdy nikogo nie stracił. Nie potrafił sobie wyobrazić tego bólu. Więc nie mówił, uznając, że tak będzie najlepiej. W milczeniu obserwował, jak Sogar kreśli krzyż na policzku swojego dziecka. Przynajmniej ono nie jest niczego świadome. Przynajmniej ono nie musi się zmagać z żalem i smutkiem. Przynajmniej na razie.
Akeda podniósł wreszcie wzrok. W jego oczach widać było głęboki smutek. Smutek, ale i determinację. Baśka wciąż płakała, ale nie histeryzowała już. Powoli oswajała się z zaistniałą sytuacją. Rando w skupieniu oczekiwał na dalszy rozwój wydarzeń. Sogar nabrał powietrza. Nadszedł czas, aby ich o to poprosić.
– Okrutne jest fatum, które wisi nade mną. Ale ja nie pozwolę, aby ból po stracie żony zniszczył mnie, tak jak zniszczył mego ojca. Chcę żyć. I będę żyć. Dla naszej społeczności. Dla mojego klanu. Dla was. Dla mojej córki. Będę żyć. Nie będzie to życie normalne. Nie będzie to życie łatwe. Ale dopóki ona będzie bezpieczna, dopóki będzie mogła dorastać w szczęściu, pośród kochających ją ludzi, dopóty ja będę miał siłę, żeby każdego ranka otworzyć oczy i wstać z łóżka. Będę miał powód, aby trwać. – mówił, a oni słuchali. Słuchali z uwaga i w skupieniu. I narastał w nich podziw dla mężczyzny, który nawet będąc w żałobie myślał tylko o dziecku. Słuchali, przeczuwając, o co zostaną za chwile poproszeni.
– Dlatego proszę was: Rando, mój przyjacielu, Barbaro, moja siostro, proszę was, przygarnijcie moją córkę. Wychowajcie ją. Niech ma chociaż namiastkę normalnej rodziny, niech zazna beztroskiego dzieciństwa, niech wie, że nie jest sama na świecie. Ja nie mogę jej zapewnić normalnego życia. W moim klanie nikt jej nie uzna. Zawsze będzie dla nich tylko żywym dowodem mojej zdrady. Tylko błędem, który nie miał prawa się wydarzyć. Błagam was, ocalcie ją od tego. Dajcie jej szansę. Zróbcie to. Dla mnie. Dla Kaśki. Dla jej jedynego dziecka, za które oddała życie. Proszę, przygarnijcie ją. –
przemówienie turkusowo-okiego zakończył cichy jęk. To niemowlę zaczęło się niepokoić. Coś było nie tak. nie rozumiało, co dokładnie, ale nie mogło dłużej znieść niepewności. Troje dorosłych spojrzało na sierotkę, po cichu zamartwiając się nad jej losem. Basia nie płakała już. Wiedziała, że musi być silna. Że teraz najważniejsze jest dziecko. Wymieniła spojrzenia z mężem. Oboje kiwnęli głową. Odpowiedź była nader oczywista. Basia podniosła małą ze stołu i utuliła ja w swoich ramionach. Rando pogłaskał dziecko po głowie. Nie mogli jej zostawić na pastwę losu. Za nic w świecie.
– Bierzemy ją. – przekazali Sogarowi swoją odpowiedź. On uśmiechnął się nieznacznie. Kamień spadł mu z serca.
– Dziękuję wam. Z całego serca dziękuję. – powiedział. Więcej nie trzeba było. Baśka dosięgła farby, którą Sogar zostawił na stole i idąc za jego przykładem namalowała sobie na policzku znak krzyża. Rando nie musiał tego robić. Nie był dla zmarłej ani mężem, ani bliskim krewnym.
Nagle, pani Tameri przypomniała sobie o dosyć istotnym szczególe.
– Sogar... Jak ona ma na imię? – spytała. Imię. Najważniejsza sprawa, a zupełnie ja pominęli. Ojciec dziewczynki uśmiechnął się, tym razem w pełni.
– Keyem. Tak ma na imię bogini dobra wyznawana przez demony. To imię przyniesie jej szczęście. Bo dobra bogini będzie nad nią czuwać. Keyem. Tak właśnie: Keyem. Keyem Katarzyna Akeda.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Melpomene
Administrator



Dołączył: 01 Wrz 2008
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ze Stolicy

PostWysłany: Wto 14:14, 09 Wrz 2008    Temat postu:

Miałam przyjemność czytać ten prolog już wcześniej. Za to legendarne powstanie społeczeństwa Kudoków czytałam po raz pierwszy. Myśle, że masz predyspozycje na miejsce obok pani Rowling na półkach w bibliotekach i księgarniach. Czemu? Piszesz tak lekko, masz bogatą wyobraźnię, szeroki zasób słów. Masz też poczucie humoru i w najmnije oczekiwanych miejscach wstawiasz wyrazy, które mimiowolnie wywołują uśmiech. Może kiedyś, kiedy moje dzieci będą siedzieć przed telewizorem i po raz kolejny oglądać ekranizację twojej ksiażki (bo samą powieść oczywiść znać już będą na pamięć), będę się mogła pochwalić, że cię znam :)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GreatMarta




Dołączył: 06 Wrz 2008
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 23:51, 14 Wrz 2008    Temat postu:

Eee, dawałam ci prolog do czytania? No tak, wciskam komu popadnie, a potem zapominam ^_^

Ale żeby tyle komplementów... czuję się zobowiązana spełnic twoją przepowiednię i uczynię to z radością ^_^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Natchnieni przez Kaliope Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin